Koleją po Stanach

Podróżowanie koleją żelazną – jak ładnie nazwano przed laty pociągi – ma do dziś swój niepowtarzalny urok. Dlatego w swych wyjazdach nie unikam, a wręcz szukam okazji by do pociągu (nawet byle jakiego) wsiąść. Bo pozwala on nieźle poznać mentalność i poglądy współpasażerów, najczęściej miejscowych podróżnych, a co za tym idzie specyfikę i odmienność kraju.
Coś w tym musi być, skoro pociąg znalazł się i na kartach światowej literatury (Agatha Christi – „Morderstwo w Orient Expressie”, Jerofiejew – „Moskwa Pietuszki” i na ekranach filmowych „Pociąg” Jerzego Kawalerowicza, „Wild Wild West” Sonnenfelda z niezapomnianą kreacją Selmy Hayek, a nawet w taktach muzyki popularnej „Wsiąść do pociągu byle jakiego” Maryli Rodowicz, czy „Siedząc na dworcu w Kansas City” Andrzeja Zielińskiego i Skaldów.


A skoro o Kansas mowa to oczywiście AMTRAK – największy i praktycznie jedyny międzystanowy pociąg w USA, łączący 35 rozkładowymi połączeniami, ładnie do tego nazwanymi Wschód z Zachodem i Północ z Południem tego ogromnego kontynentu. Najważniejsze nazwy i linie to – California Zephyr łącząca Chicago z San Francisco, City of New Orleans z Chicago do Nowego Orleanu, Silver Service z Nowego Jorku do Miami, Sunset Limited z Nowego Orleanu do Los Angeles czy Empire Builder z Chicago do Seattle.


Koleje amerykańskie nie wyróżniają się prędkością i nowoczesnością, zostały daleko w tyle za europejskimi, nie mówiąc o azjatyckich (poza Acela Express, który obsługuje odcinki na Wschodnim Wybrzeżu od Bostonu przez Nowy Jork do Waszyngtonu ze średnią prędkością 130 km./godz.), są za to nadzwyczaj wygodne, co stwarza okazję do relaksu i niespiesznych rozmów z przypadkowymi towarzyszami podróży. Bądź to w czasie posiłków w restauracyjnym wagonie, bądź w czasie przejazdu przez najciekawsze krajobrazowo miejsca w specjalnym, przeszklonym wagonie obserwacyjnym. Miałem to szczęście, że kilkakrotnie dość długie, klkudziesięciogodzinne podróże odbywałem jako zagraniczny dziennikarz i gość Amtraka w luksusowych, klimatyzowanych wagonach sypialnym, co łączyło się z pełnym wyżywieniem (śniadanie, lunch i kolacja), zatem wypoczęty i syty mogłem już tylko napawać się zmieniającymi za oknem widokami i cieszyć rozmowami z przemiłymi amerykańskimi towarzyszami podróży. Na ogół emerytami, bo tylko ci mają w Ameryce czas by go tracić na takie wycieczki.


Kilka informacji praktycznych. Bilet na trasie Nowy York – San Franciso, ponad osiemdziesiąt godzin podróży w wagonie sypialnym (sleeping car) jest dość drogi – kosztuje wraz z pełnym całodziennym wyżywieniem 900 dolarów. Ale już tzw. coach czyli miejsce siedzące (konieczna rezerwacja na przejazd, oczywiście bez posiłków w wagonie restauracyjnym, chyba że dodatkowo wykupionych), bardzo szerokie i wygodne fotele, które rozłożyć można do pozycji prawie leżącej, to ledwie 200 dolarów.
Czy uda mi się w tym roku odbyć kolejną podróż /bo oczywiście sporo, ale nie wszystko objechałem/, może dojechać na Targi IPW do Las Vegas planowane na sierpień, a odłożone przez coronavirusa z ub. roku – to oczywiście zależy od pandemii. Nadzieja jest.

Brooklyn Bridge w Nowym Jorku


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *