
Na początku stycznia wybrałem się na kilka dni do Nowego Jorku. Powodem, może bardziej pretekstem, bo lubię co jakiś czas Wielkie Jabłko odwiedzić i „odkryć na nowo” dobrze mi znane miejsca były targi New York Times Travel Show, ważne miejsce spotkań branży turystycznej z punktu widzenia wyjazdów Amerykanów w świat. Także do Polski. Miałem kilka umówionych spotkań, w tym ważne – bo wydawało się bliskie do realizacji już latem 2020 – spotkanie z Małgorzatą Rose, właścicielką biura Poland Culinary Vacations, która od lat z dużym sukcesem wysyła do Polski na warsztaty kulinarne grupy amerykańskich turystów. Mieliśmy konkretyzować umowy na ich pobyty w większym niż do tej pory zakresie w naszych zamkach, pałacach, dworach…
Więc wyjazd rutynowy, można by rzec banalny. A jednak, wobec nadciągającej choć niewidocznej jeszcze burzy stało się inaczej. Ale lecąc do Stanów coś mi się przypomniało.

Chyba na początku 2008 roku zaczęliśmy europejskie podróżowanie na dowód osobisty, a nie paszport, co miało związek z wejściem Polski do strefy Schengen. I tego pierwszego dnia wolności podróżowania wczesnym rankiem leciałem przez Monachium do Hamburga na targi turystyczne. Bylem chyba pierwszym Polakiem w Monachium, który oficerowi emigracyjnemu na lotnisku wręczył mały plastikowy kartonik. Widziałem jego zaskoczenie, a rozmowa warta jest przypomnienia. Zapytał – co to jest? Odpowiedziałem – dowód osobisty… i widząc jego zaskoczenie (widać stosowne dyrektywy jeszcze na granice niemieckie nie dotarły) uzupełniłem informacją, że od dziś możemy podróżować bez paszportu na dowód osobisty. Zaskoczenie nie zniknęło z twarzy oficera, ale odparł: skoro Pan tak mówi…, oddał mi dowód i skierował dalej do wyjścia. Ta anegdota jest o tyle dla mnie ważna, bo tego dnia zetknąłem się z urzędnikiem, który ufa obywatelowi, przyjmuje do wiadomości jego oświadczenie. Niby nic nadzwyczajnego, a jednak miało dla mnie symboliczny, rzekłbym nawet historyczny wymiar.
I teraz po latach lecę na początku stycznia 2020 r. do Stanów bez wizy. Po tylu latach wreszcie stało się. Znowu rzec by można nic nadzwyczajnego, byliśmy już bodaj ostatnim cywilizowanym krajem, który nie korzystał z tego rozwiązania, ale … znowu ma to jakiś wymiar symboliczny, rzekłbym nawet historyczny.
I Nowy Jork w połowie stycznia wyjątkowo ciepły, słoneczny, temperatura powyżej 20 C. Ruch na ulicach jak zwykle, ruch na targach, wszystko się dobrze kręci. A jednak w Wuhan w dalekich Chinach już obserwuje się ogniska zarazy. Coronawirus za jakiś niedługi czas dotrze do Europy, Polski i do Stanów. Świat obiegną obrazki z Nowego Jorku, gdzie nie będzie już atmosfery radości, a budzące przerażenie masowe groby na Hart Island.

Ustalenia i umowy robione pomiędzy przedstawicielami branży turystycznej na targach w nowoczesnym centrum kongresowym Jarvis Center przybyłych tu z całego świata, nie mają już dziś żadnego znaczenia. Choć mój powrót do Polski, na kilka dni przed epidemią jeszcze na to zupełnie nie wskazywał.
Krzysztof Kaniewski